sobota, 3 września 2016

Jak zdobywać ekologiczne owoce za darmo, a przy okazji miło spędzać czas z rodziną


Nie każdy jest szczęśliwym posiadaczem sadu. Ba, nie każdy jest nawet szczęśliwym posiadaczem babci lub cioci z ogródkiem, czyli pewnego źródła ekologicznych, niepryskanych darów natury, którymi nakarmimy bez obaw nasze pociechy. Wiem, że od sklepowych warzyw i owoców dziecku trzecia ręka nie urośnie, jednak, znając metody upraw przemysłowych, wolę w pierwszych miesiącach życia karmić potomka produktami bez zbędnego, chemicznego balastu. I tu zaczynają się schody, ponieważ na stosiku z ekologiczną żywnością można zostawić połowę pensji, a i tak zawartość koszyka nie będzie powalać mnogością. Ale jest jeszcze jedna droga do niepryskanych, wolnych od pestycydów owoców, a do tego zupełnie darmowych! Wystarczy wyjechać za miasto i bacznie się rozglądać. Przy okazji można zabrać rodzinę na wycieczkę na łono natury i połączyć przyjemne z pożytecznym.
 
Zbieractwo miejskie jest ostatnio popularnym sportem. W sieci powstają nawet strony z mapami, na których oznacza się miejsca, gdzie rosną niczyje krzewy i drzewa owocowe. Znając jednak stan powietrza w polskich miastach, wolę w celach zbieraczych udać się na wieś. Na polach, łąkach, na skraju osad i lasów rośnie wiele drzew owocowych, co do których nikt nie rości sobie praw i śmiało można się częstować. Ba, jak się ma wprawne oko i odrobinę szczęścia można nawet znaleźć dawne sady z uginającymi się od owoców gałęziami, których nikt nie zrywa. Serio, tyle dobra na wyciągnięcie ręki, które się marnuje! Najłatwiej natrafić na jabłonie (wszak to nasze narodowe dobro) i mirabelki. Nie rzadko spotyka się grusze i śliwy, choć można również odnaleźć drzewa czereśniowe i orzechy włoskie. Ja na swoich trasach zbieraczych mam nawet aronie i opuszczoną plantację porzeczek :) Jednak czasem wyprawa po ekologiczne złote runo wymaga nieco więcej wysiłku. Zdarzało mi się nieraz brnąć do upatrzonej jabłonki w trawie po pas, zaplątać się w kłujące krzaki jeżyn albo uciekać na dźwięk ostrzegawczego chrumkania innych amatorów niepryskanych owoców. Tak więc zaopatrzcie się w kalosze, ubierzcie się w spodnie z długimi nogawkami, narzućcie górę z długimi rękawami (uwaga na kleszcze) i ruszajcie na łowy! A dodatkowe trudności miło się wspomina w zimie przy otwieraniu słoików z zamkniętymi w nich dobrami.
 
 
 
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz